Kilka lat temu oprowadzałam po Sanktuarium w Dębowcu grupę młodzieży maturalnej. W ręku, jak zawsze miałam krzyż saletyński, pożyczony od jednego z naszych misjonarzy. Przy Kalwarii maturzyści mogli go po kolei wziąć do rąk, popatrzeć, ucałować. Tam pożegnałam się z grupą i wracałam już do klasztoru, kiedy podeszła do mnie kobieta prosząc, bym sprzedała jej taki krzyż. Odpowiedziałam, że ten nie jest na sprzedaż, jest to krzyż misyjny jednego z kapłanów. Jeśli jednak pragnie mieć podobny krzyż, może go kupić w pawilonie z pamiątkami – drewniany lub metalowy. Zainteresowałam się, z jakiego powodu przyjechała do Dębowca po krzyż saletyński. Wtedy ona złożyła następujące świadectwo:
– „ Wybudowaliśmy z mężem kapliczkę koło naszego domu. Jest w niej figura Matki Bożej Płaczącej, mamy zamówionego kapłana saletyna, który dokona poświęcenia kapliczki. Brakuje tylko krzyża saletyńskiego, po który przyjechałam. Kapliczka to nasze wotum dziękczynne za urodzenie syna. Cztery lata temu usłyszałam od lekarza w Krakowie, u którego leczyłam się, pragnąć mieć potomstwo: < W tej sytuacji, to widzę tylko dwie możliwości: adopcja albo cud!>. Uchwyciłam się tej drugiej możliwości. Prosto od lekarza przyjechałam tutaj, do Dębowca. Pani wtedy oprowadzała jakąś pielgrzymkę. Dołączyłam do tej grupy i słuchałam. Opowiadała pani o cudownych łaskach, jakie ludzie otrzymują za przyczyną Matki Boskiej Saletyńskiej. Wróciłam jeszcze raz do kościoła i uklękłam przed cudowną figurą. Zaczęłam się modlić: Matko Najświętsza, innym pomogłaś, nawróciłaś, uzdrowiłaś, a ja – czy jestem gorsza? Czy jestem jak parszywa, czarna, owca? Czy mnie nie wysłuchasz? Proszę o cud. Błagam, uczyń cud, uproś dla mnie tę łaskę. Wróciłam do domu i tej nocy poczęłam dziecko. Urodziłam syna. Właśnie kończy cztery latka i my wybudowaliśmy tę kapliczkę, aby podziękować, aby inni też mogli się dowiedzieć o potędze łez Maryi i zaufać Jej”.
Iwona Józefiak