W 1962r. w katastrofie samolotu zginął mój Tatuś i osierocił szóstkę
dzieci. Najstarszy Marek miał 20 lat, najmłodsza Ania – 9. Ja – czwarta w
kolejności, kończyłam wówczas szkołę podstawową. Nasza Mamusia po tej
tragedii nie umiała się podźwignąć. Kolejnym ciosem była dla niej tragiczna
śmierć syna Marka. Schorowana, zmarła w 1967r. Ciocia Ola zaczęła się
opiekować nami już po śmierci Taty, a gdy zabrakło również Mamy, wzięła nas
do swego domu na poznańskich Ratajach i dbała prawie przez 50 lat. Razem z
nami zamieszkała bratowa – żona Marka, z półrocznym synkiem. W wyniku
opieki Cioci i jej troski o nas, każdy skończył studia, otrzymał mieszkanie,
posag i wszystko co było nam potrzebne od strony duchowej.
A potem umarła cioteczna siostra Cioci Oli. Został wdowiec – wujek
Marian, z czwórką synów. Wujek często pojawiał się u Cioci z prośbą o pomoc i
radę w wychowywaniu swoich synów. I tak zaczęła się miłość Cioci Oli i Wujka
Mariana. Pobrali się rok przed moim ślubem w 1971 roku. Ciocia miała wtedy
49 lat. Troje synów Wujka było już „na swoim”, a najmłodszy Andrzejek, miał
pewnie 12-13 lat i zamieszkał w ciocinym domu, stając się częścią naszej
rodziny. To dla Andrzeja, choroba i śmierć Cioci była zdecydowanie
najboleśniejsza, bo dla niego była nie tylko ciocią, ale i matką przez
młodzieńcze i dorosłe życie. Mieszkał przecież w domu rodzinnym najdłużej, bo
po ślubie zdążył się doczekać dwóch córek, zanim otrzymał mieszkanie. Potem i
tak przyjeżdżał codziennie, bo Wujek – jego ojciec, był coraz starszy i wymagał
dodatkowej opieki. Wujek dożył stu lat. Ciocia umarła w roku 2015 mając
prawie 95 lat. Byli małżeństwem przez 44 lata.
Wszyscy tworzyliśmy jedną rodzinę, która rozrastała się o mężów, żony,
dzieci, wnuki. Ciocia pamiętała imiennie o każdym dziecku, troszcząc się
duchowo i finansowo o jego rozwój. Była w pełni sprawna, samodzielna i
samowystarczalna. Prowadziła dom, kuchnię, ogród. Pomagaliśmy wszyscy
przy dużych zakupach, kopaniu ogrodu, wyjściu do lekarza. Mieszkała w swym
domku prawie do śmierci. Gdy odchowała naszą gromadkę i dom opustoszał
wynajmowała pokoje studentom, z którymi miała tak ciepły i serdeczny kontakt
jak z nami. Opowiadała, że teraz studiuje z nimi rehabilitację, wytrzymałość
maszyn, prawo i germanistykę. Całkiem niedawno odkryliśmy, że w czasie
drugiej wojny światowej była czynnie zaangażowana w AK i otrzymała z tego
tytułu trzy powstańcze medale. Po wojnie skończyła studia rolnicze. Do
emerytury pracowała w biurze… Nie urodziła żadnego dziecka, ale na dzień
Matki odbierała życzenia od co najmniej dziesięciorga „duchowych dzieci”.
Zachorowała w maju, w święto Urszuli Ledóchowskiej, była kilka dni w
szpitalu a potem prawie 3 tygodnie u mnie w domu, gdzie umarła 26 czerwca
2015r. Prowadziłam w tym czasie coś w rodzaju elektronicznego pamiętnika,
dzieląc się na bieżąco naszymi przeżyciami z przyjaciółką Betką. Fragmentami
wysyłanych do niej e-maili pragnę teraz podzielić się z całą Rodziną
W 1962r. w katastrofie samolotu zginął mój Tatuś i osierocił szóstkę dzieci. Najstarszy Marek miał 20 lat, najmłodsza Ania – 9. Ja – czwarta w kolejności, kończyłam wówczas szkołę podstawową. Nasza Mamusia po tej tragedii nie umiała się podźwignąć. Kolejnym ciosem była dla niej tragiczna śmierć syna Marka. Schorowana, zmarła w 1967r. Ciocia Ola zaczęła się opiekować nami już po śmierci Taty, a gdy zabrakło również Mamy, wzięła nas do swego domu na poznańskich Ratajach i dbała prawie przez 50 lat. Razem z nami zamieszkała bratowa – żona Marka, z półrocznym synkiem. W wyniku opieki Cioci i jej troski o nas, każdy skończył studia, otrzymał mieszkanie, posag i wszystko co było nam potrzebne od strony duchowej.
A potem umarła cioteczna siostra Cioci Oli. Został wdowiec – wujek Marian, z czwórką synów. Wujek często pojawiał się u Cioci z prośbą o pomoc i radę w wychowywaniu swoich synów. I tak zaczęła się miłość Cioci Oli i Wujka Mariana. Pobrali się rok przed moim ślubem w 1971 roku. Ciocia miała wtedy 49 lat. Troje synów Wujka było już „na swoim”, a najmłodszy Andrzejek, miał pewnie 12-13 lat i zamieszkał w ciocinym domu, stając się częścią naszej rodziny. To dla Andrzeja, choroba i śmierć Cioci była zdecydowanie najboleśniejsza, bo dla niego była nie tylko ciocią, ale i matką przez młodzieńcze i dorosłe życie. Mieszkał przecież w domu rodzinnym najdłużej, bo po ślubie zdążył się doczekać dwóch córek, zanim otrzymał mieszkanie. Potem i tak przyjeżdżał codziennie, bo Wujek – jego ojciec, był coraz starszy i wymagał dodatkowej opieki. Wujek dożył stu lat. Ciocia umarła w roku 2015 mając prawie 95 lat. Byli małżeństwem przez 44 lata.
Wszyscy tworzyliśmy jedną rodzinę, która rozrastała się o mężów, żony, dzieci, wnuki. Ciocia pamiętała imiennie o każdym dziecku, troszcząc się duchowo i finansowo o jego rozwój. Była w pełni sprawna, samodzielna i samowystarczalna. Prowadziła dom, kuchnię, ogród. Pomagaliśmy wszyscy przy dużych zakupach, kopaniu ogrodu, wyjściu do lekarza. Mieszkała w swym domku prawie do śmierci. Gdy odchowała naszą gromadkę i dom opustoszał wynajmowała pokoje studentom, z którymi miała tak ciepły i serdeczny kontakt jak z nami. Opowiadała, że teraz studiuje z nimi rehabilitację, wytrzymałość maszyn, prawo i germanistykę. Całkiem niedawno odkryliśmy, że w czasie drugiej wojny światowej była czynnie zaangażowana w AK i otrzymała z tego tytułu trzy powstańcze medale. Po wojnie skończyła studia rolnicze. Do emerytury pracowała w biurze… Nie urodziła żadnego dziecka, ale na dzień Matki odbierała życzenia od co najmniej dziesięciorga „duchowych dzieci”. Zachorowała w maju, w święto Urszuli Ledóchowskiej, była kilka dni w szpitalu a potem prawie 3 tygodnie u mnie w domu, gdzie umarła 26 czerwca 2015r. Prowadziłam w tym czasie coś w rodzaju elektronicznego pamiętnika, dzieląc się na bieżąco naszymi przeżyciami z przyjaciółką Betką. Fragmentami wysyłanych do niej e-maili pragnę teraz podzielić się z całą Rodziną Saletyńską. W Roku Miłosierdzia niech te zapiski staną się hołdem dla Miłosiernego Boga i dla naszej wspaniałej, pełnej miłosierdzia Cioci Oli.
10.06. Początek choroby. Kochana Beatko, tak wiele się u nas zmieniło, że nie dałam rady pisać. Dwa tygodnie temu Ciocia Ola zaczęła umierać. Była bezwładna, dusiła się, była bez kontaktu. Wezwane pogotowie stwierdziło, że jest to agonia, że płuca oddychają tylko „w połowie”, serce prawie stoi i osobiście nie radzą w tej sytuacji zawozić Cioci do szpitala, bo umrze w karetce albo na korytarzu, porzucona i w samotności. No i Ciocia została w domu. Ogłoszony alarm w rodzinie został zrealizowany przez 13 osób natychmiastowym przyjazdem, przybyciem pielęgniarki i kapłana z sakramentami. Moja rodzona siostra Marychna – urszulanka, zmobilizowała do modlitwy wspólnotę zakonną, a syn Andrzej – kapłan modlił się w swojej parafii. Dorotka przywiozła Cioci aparat tlenowy, a ja zaczęłam walczyć o przyjazd lekarza i podanie kroplówki, by Ciocia nie umarła też z głodu. Lekarz stwierdził, że zaczyna się udar mózgu, że to trzeba leczyć i że jedziemy do szpitala. Do 4 rano trwało przyjmowanie na tzw. „SOR”… U Cioci nie było żadnych zaburzeń i ubytków pamięci, tylko słabość, lewostronny niedowład, serce prawie stojące … Ustalaliśmy w rodzinie codzienne dyżury do karmienia i żeby ktoś kolejno wpadał na chwilę rozmowy. To był ogromny wysiłek, bo większość jest pracująca, a dla mnie dojazd, pobyt i powrót od Cioci trwał dobre 3 godziny. Lekarze byli zdumieni taką ilością rodziny troszczącej się o staruszkę, ale też dbali wspaniale o wszystko, co mogli zrobić od strony medycznej. Trwała rehabilitacja, trochę powracało czucie. Gdy miano wypisać Ciocię do domu – zaproponowałam, żeby przeniosła się do nas, zgodziła się. Wyobrażasz sobie, Beatko, ile było zawirowań?.. Rodzinna męska młodzież poprzenosiła meble, rzeczy, stoły i zrobił się pokój na parterze dla Cioci – a Piotr (mąż) i ja przenieśliśmy się z naszą sypialnią na górę. Najgorzej było zdobyć łóżko na pilota, wózek, pampersy… Wypisujący lekarz powiedział, że on nie rozumie dlaczego Ciocia żyje, to dla nich cud. Zdaniem całego konsylium medycznego powinna była umrzeć od razu, nie są też w stanie nic przewidzieć.
13.06. Niezwykłości. Widać, jak Pan Jezus na każdym kroku prowadzi nas wszystkich. Przepisałam Ciocię do mojej przychodni i lekarza rodzinnego. Zaraz pojawiła się pielęgniarka – pani Halina o wielkim sercu. Nauczyła mnie, jak powinniśmy opiekować się Ciocią… Tego dnia poszłam wieczorem do mojej parafii. Po Mszy św. weszłam do zakrystii, by powiedzieć Proboszczowi, że mamy chorą Ciocię i poprosić o przyjście z Panem Jezusem. A tu Proboszcz wita mnie słowami: „Wiem, że macie Ciocię w domu, jak mogę pomóc?”. Domyśliłam się natychmiast, że informacje o Cioci przekazała pielęgniarka. Pomyślałam, jak pięknie działa służba zdrowia nie tylko w sprawach zdrowia ciała, ale i zdrowia duszy. Widocznie o każdym terminalnie chorym informuje się Proboszcza. Piękny obyczaj! Poprosiłam, by jeśli to możliwe, przychodził do Cioci codziennie z Panem Jezusem, kiedy mu będzie pasowało; mieszka 5 domów za naszym domem. Pojawił się jeszcze tego wieczora, przynosząc maleńką drobinkę Pana Jezusa, bo Ciocia ma różne trudności z połykaniem. Jutro nie przyjdzie, ma całodzienny wyjazd… Młodsza córka, Marysia, ma dziwny talent do rehabilitacji nogi i ręki Cioci. Starsza, Ola, ładnie karmi, rozmawia, czyta z Ciocią gazetę. Andrzej, kuzyn, tak jak dawniej, dzwoni codziennie o 20.00, by wszystko Cioci opowiedzieć, a Ciocia z tęsknotą czeka na tę rozmowę. Ja jestem na każde zawołanie, w dzień i w nocy … Przedziwne cuda dokonuje też Pan Jezus, przez Aniołów Stróżów. Ciocia kiepsko słyszy i ma aparat do ucha, ale teraz trudno go włożyć. Powiedziałam więc Aniołowi Stróżowi, że ma wszystko, co mówimy do Cioci, powtarzać jej w „anielski sposób” i nie mamy żadnych problemów ze słyszeniem się. Ja mówię normalnym głosem, Ciocia słyszy, rozmawia z rodzinką przez telefon i też słyszy bez problemu. Ci z rodziny, którzy nie mogą przyjechać – dzwonią. Przeważnie przyjeżdża męska część rodziny. Panie, skoro nie mogą przyjechać, dostarczają różne ciasta, sałatki, mięsa, zupy – więc moja praca w kuchni czasami ogranicza się tylko do odgrzania. Beatko, bardzo proszę o modlitwę. Bóg wie, co dla Cioci przygotował, więc my prośmy by każdy z nas umiał w tej sytuacji wypełnić wolę Bożą.
14.06. Szara codzienność. Rodzinna młodzież załatwiła w NFZ częściową refundację pampersów i wózka. Jutro Andrzej odbiera wózek. Jutro pojawi się rehabilitant. Zdobyliśmy wszystkie leki. Oczywiście działa w tych wydarzeniach cała rodzina. A Ciocia? Jest zdumiewająca. Czyta, rozmawia, zamówiła sobie audibooka, by posłuchać wierszy Słowackiego, chce oglądać telewizję … Niesamowite jest to, jak Ciocia wszystkich w rodzinie ogarnia swoim sercem…Wiedziała, że dziś nie przyjdzie Proboszcz z Panem Jezusem i martwiła się i chyba gorzej czuła się. I wiesz, Beatko, co zrobiła Marysia? Była na wieczornej Mszy św. w parafii „za miedzą”. Po Mszy powiedziała Proboszczowi, że ma w domu prawie 100-letnią Ciocię i bardzo prosi by przyjechał do niej z Panem Jezusem. Proboszcz trochę marudził, że inna parafia, że jest zmęczony – lecz Marysia była nieugięta, no i go przywiozła. Na widok radości Cioci Proboszcz poczuł ciepło w swoim sercu i stwierdził, że odeszło do Niego całe zmęczenie, że jest podniesiony na duchu i wzruszony
16.06. Zwyczajne „cuda”. Ciocia Ola każdego dnia jest słabsza. Rodzina mi pomaga, niestety w nocy jestem sama. Ani Piotr, ani Marysia nie słyszą dzwonka elektrycznego i tylko ja schodzę do Cioci, a potem jestem tak rozbudzona i zmarznięta, że nie mogę zasnąć do następnego dzwonka. Zauważyłam ostatnio, że nieraz alarm nie dzwoni, a do Cioci idzie w nocy Marysia. Wyjaśniła mi, że budzi ją Anioł Stróż i każe iść do Cioci podać herbatę i wywietrzyć pokój. Popatrz jaki mają „wspólny język”… Pojawiła się wczoraj lekarka, która była lekarzem rodzinnym Cioci przez prawie 50 lat i panie były bardzo z sobą zaprzyjaźnione. Nie wyobrażasz sobie, Beatko, jak obie uradowały ze spotkania. Porozmawiały po przyjacielsku, potem „medycznie”, Ciocia i ja dostałyśmy konkretne zalecenia. Pani doktor przyrzekła, że mogę dzwonić o każdej porze dnia i nocy…. Ciocia jest tak słaba, że nie ma siły zadzwonić w nocy alarmem. Powiedziałam, że ma wtedy powiedzieć tylko cichutko, w myślach „Bogienko, przyjdź”, a mój Anioł usłyszy i mnie obudzi. Zobaczymy, co na to Aniołowie?!
20.06. Już sobota. Beatko Kochana, wybacz, że nie piszę do Ciebie codziennie. Zabieganie w domu jest ogromne i jak mam wolną chwilę, to próbuję podrzemać. Aniołowie są wspaniali. Teraz w nocy budzi mnie cichutko Anioł i wiem, że trzeba iść do Cioci. Jak wiesz, nasze schody są kręte, bez poręczy, a ja schodzę po ciemku, by nie obudzić Marysi i Piotra. Więc najpierw proszę, by mój Anioł pilnował każdego kroku, a potem podpowiedział, co Ciocia potrzebuje. Bo Ciocia prawie nie mówi, taka jest słabiutka. Tylko się uśmiecha i to dość figlarnie, bo przecież wie, kto mnie przyprowadził. Ciocia zawsze się o nas troszczyła i doszła do wniosku, że trzeba wołać raz mnie, a drugi raz Marysię, wtedy będzie sprawiedliwie i każda z nas trochę dłużej będzie spała. Anioł Cioci bardzo dobrze rozumie te intencje, bo pilnuje kolejności wołania… Ciocia jest przy tym ogromnie cierpliwa. Na nic nie narzeka, z wszystkiego jest zadowolona. Czasami martwi się, że jest dla nas ciężarem. Wtedy przypominam, jak to 50 lat temu, wzięła naszą gromadkę do swojego domu i miała z nami niewyobrażalne problemy. Ciocia też wspomina tamte czasy z uśmiechem: w nocy podjadaliśmy przygotowany obiad „na jutro”, podkradaliśmy jajka z kurnika, wypijaliśmy kompoty…
23.06. Jest gorzej. Ciocia coraz słabsza. Już nie ma siły rozmawiać codziennie z Andrzejem przez telefon, tylko słucha i uśmiecha się. Cudowna pielęgniarka przychodzi codziennie – choć już absolutnie nie musi, bo lekarze wycofali zastrzyki. Ale ona przychodzi, pomaga, rozmawia a potem, gdy ja jej dziękuję, to mówi, że Pan Jezus jest jej nagrodą i robi to dla chorego i dla Pana Jezusa. Dobrze, że Proboszcz wpada codziennie, bo wtedy Cioci twarz jaśnieje radością i chociaż coraz trudniej jej mówić, to widać jak poruszają się usta, a oczy są pełne szczęścia. I Proboszcz też mówi, że przychodzi do Cioci z radością bo sam wiele się teraz uczy od niej. Dzwonią i przyjeżdżają wszyscy z Rodziny: z Gdańska, z Bielska-Białej, z Warszawy, z Gorzowa, ze Swarzędza, Lubonia, i oczywiście z Poznania. Nie ważna jest odległość, tylko kontakt.
25.06. Bardzo źle.Ciocia je tylko wtedy, gdy musi zjeść lekarstwa. Cierpliwie zjada jedną łyżeczkę budyniu, pół łyżeczki herbaty. I nic więcej. Coraz częściej tylko zwilżam jej wargi, bo prawie nie może połykać. Wysłałam sms-a do księdza, żeby dzisiaj nie przychodził, bo Ciocia już nie łyka i nie pije. Miał wyłączoną komórkę, sms-a nie zauważył i wieczorem, przyjechał do Cioci. Otworzyła oczy; uśmiechnęła się. Modliła się cichutko, przyjęła Pana Jezusa i bez problemu popiła całą łyżeczką wody. Pan Jezus jest WIELKI. A Anioł Stróż Cioci genialny! Dzisiaj nocuje w domu moja siostra Marychna. Siostra Przełożona wydała zgodę. Będę miała łatwiejszą noc.
27.06. Jesteśmy sami. Ciocia odeszła do Domu Ojca wczoraj, wczesnym wieczorem. Zdążyli z pracy wrócić Piotr i Marysia. Dojechała też Ola, która jeszcze po pracy załatwiała pampersy dla Cioci. Jak wiesz, była też Marychna. A Ciocia jakby czekała aż będziemy wszyscy, wokół niej, trzymając ją za ręce, odmawiając Koronkę do Bożego Miłosierdzia przy zapalonej gromnicy. Odeszła cichutka, jakby nie chciała swoich ukochanych dzieci przestraszyć umieraniem. Dzięki temu, że była w domu, a my przy niej, mogliśmy od razu odmówić oficjum za zmarłych, a dopiero potem zabrać się za ubieranie. Potem dojechał jeszcze Andrzej – najmłodszy syn Cioci męża. Dla niego to ogromnie bolesne przeżycie. Dzisiaj załatwialiśmy wszystkie formalności. Takie było życzenie Cioci, byśmy działali razem. Wszyscy urzędnicy byli życzliwi, serdeczni, mieli czas, spokój… Nawet Andrzej był zdumiony takim wzajemnym szacunkiem ludzi do ludzi. Czuliśmy, jak Ciocia, tam z Nieba, kieruje naszymi krokami, prowadzi nas, pomaga załatwić. To też cud dalszej jej troski o Rodzinę.
01.07. Po pogrzebie. Pogrzeb był piękny, ciepły, słoneczny – i nikt nie płakał. Tylko wszyscy uśmiechali się albo do Cioci, albo do Pana Boga, albo do siebie… Msza św. była w kościele cmentarnym, Ciocia stała sobie na środku, można było ją pożegnać z bliska lub z daleka. Najpierw odmawiano różaniec. A kościół był pełny – 150 osób, a może i więcej. Przyjechało 4 księży, a służbę liturgiczną pełniła rodzinna młodzież. Każdy mógł powiedzieć parę słów albo na Mszy św., albo na pogrzebie. Mój Proboszcz ciepło opowiadał, jak wpadał codziennie do Cioci i czuł bijącą z jej serca głęboką pobożność. Powiedział też, jak przyjechał, gdy już nie była w stanie nic połykać i zobaczył wtedy potęgę Pana Jezusa, który uczynił wszystko, by chora mogła przyjąć Go do serca. Ksiądz z macierzystej parafii wspomniał, że żegna najstarszą swoją Parafiankę i że zawsze był zbudowany Cioci zaangażowaniem w duchowe i materialne życie parafii. Andrzej mówił ciepło o pięknej służbie Cioci. Nad grobem proszono i mnie o słowo. Anioł Stróż podpowiedział, co mam mówić. Przypomniałam o niesamowitej decyzji Cioci, by najpierw zatroszczyć się o dzieci swojej siostry, a potem o Wujka i jego dzieci. Powiedziałam, że umiała zobaczyć szlachetne wartości w naszych sercach i odpowiednio je rozwijać, motywować do dobra. Widziała też nasze błędy, różne życiowe zapętlenia – i wtedy starała się prostować ścieżki naszych wyborów, delikatnie i dyskretnie, by nikogo nie zawstydzić. Widziała fizyczne i materialne borykania się przez wszystkie kolejne lata i też umiała przyjść z pomocą. Do ostatniego dnia starała się z każdym rozmawiać, wspomóc, wysłuchać, poradzić, wesprzeć modlitwą i cierpieniem. Na zakończenie powiedziałam, że troszczyła się o nas tak pięknie, że w pewnej chwili Bóg zatęsknił za tak wspaniałą Ciocią. Stwierdził, że chce mieć taką Ciocię Olę u siebie – i zabrał Ją, i ma teraz w swoim Domu. A my możemy być pewni, że dopiero teraz, z perspektywy Domu Ojca, Ciocia Ola będzie nam wspaniale pomagała.
Bogumiła Kwiek-Pajzderska
Saletyńską. W Roku Miłosierdzia niech te zapiski staną się hołdem dla
Miłosiernego Boga i dla naszej wspaniałej, pełnej miłosierdzia Cioci Oli.
10.06. Początek choroby. Kochana Beatko, tak wiele się u nas zmieniło, że nie
dałam rady pisać. Dwa tygodnie temu Ciocia Ola zaczęła umierać. Była
bezwładna, dusiła się, była bez kontaktu. Wezwane pogotowie stwierdziło, że
jest to agonia, że płuca oddychają tylko „w połowie”, serce prawie stoi i
osobiście nie radzą w tej sytuacji zawozić Cioci do szpitala, bo umrze w karetce
albo na korytarzu, porzucona i w samotności. No i Ciocia została w domu.
Ogłoszony alarm w rodzinie został zrealizowany przez 13 osób
natychmiastowym przyjazdem, przybyciem pielęgniarki i kapłana z
sakramentami. Moja rodzona siostra Marychna – urszulanka, zmobilizowała do
modlitwy wspólnotę zakonną, a syn Andrzej – kapłan modlił się w swojej
parafii. Dorotka przywiozła Cioci aparat tlenowy, a ja zaczęłam walczyć o
przyjazd lekarza i podanie kroplówki, by Ciocia nie umarła też z głodu. Lekarz
stwierdził, że zaczyna się udar mózgu, że to trzeba leczyć i że jedziemy do
szpitala. Do 4 rano trwało przyjmowanie na tzw. „SOR”… U Cioci nie było
żadnych zaburzeń i ubytków pamięci, tylko słabość, lewostronny niedowład,
serce prawie stojące … Ustalaliśmy w rodzinie codzienne dyżury do karmienia i
żeby ktoś kolejno wpadał na chwilę rozmowy. To był ogromny wysiłek, bo
większość jest pracująca, a dla mnie dojazd, pobyt i powrót od Cioci trwał
dobre 3 godziny. Lekarze byli zdumieni taką ilością rodziny troszczącej się o
staruszkę, ale też dbali wspaniale o wszystko, co mogli zrobić od strony
medycznej. Trwała rehabilitacja, trochę powracało czucie. Gdy miano wypisać
Ciocię do domu – zaproponowałam, żeby przeniosła się do nas, zgodziła się.
Wyobrażasz sobie, Beatko, ile było zawirowań?.. Rodzinna męska młodzież
poprzenosiła meble, rzeczy, stoły i zrobił się pokój na parterze dla Cioci – a
Piotr (mąż) i ja przenieśliśmy się z naszą sypialnią na górę. Najgorzej było
zdobyć łóżko na pilota, wózek, pampersy… Wypisujący lekarz powiedział, że on
nie rozumie dlaczego Ciocia żyje, to dla nich cud. Zdaniem całego konsylium
medycznego powinna była umrzeć od razu, nie są też w stanie nic przewidzieć.
13.06. Niezwykłości. Widać, jak Pan Jezus na każdym kroku prowadzi nas
wszystkich. Przepisałam Ciocię do mojej przychodni i lekarza rodzinnego.
Zaraz pojawiła się pielęgniarka – pani Halina o wielkim sercu. Nauczyła mnie,
jak powinniśmy opiekować się Ciocią… Tego dnia poszłam wieczorem do
mojej parafii. Po Mszy św. weszłam do zakrystii, by powiedzieć Proboszczowi,
że mamy chorą Ciocię i poprosić o przyjście z Panem Jezusem. A tu Proboszcz
wita mnie słowami: „Wiem, że macie Ciocię w domu, jak mogę pomóc?”.
Domyśliłam się natychmiast, że informacje o Cioci przekazała pielęgniarka.
Pomyślałam, jak pięknie działa służba zdrowia nie tylko w sprawach zdrowia
ciała, ale i zdrowia duszy. Widocznie o każdym terminalnie chorym informuje
się Proboszcza. Piękny obyczaj! Poprosiłam, by jeśli to możliwe, przychodził do
Cioci codziennie z Panem Jezusem, kiedy mu będzie pasowało; mieszka 5
domów za naszym domem. Pojawił się jeszcze tego wieczora, przynosząc
maleńką drobinkę Pana Jezusa, bo Ciocia ma różne trudności z połykaniem.
Jutro nie przyjdzie, ma całodzienny wyjazd… Młodsza córka, Marysia, ma
dziwny talent do rehabilitacji nogi i ręki Cioci. Starsza, Ola, ładnie karmi,
rozmawia, czyta z Ciocią gazetę. Andrzej, kuzyn, tak jak dawniej, dzwoni
codziennie o 20.00, by wszystko Cioci opowiedzieć, a Ciocia z tęsknotą czeka
na tę rozmowę. Ja jestem na każde zawołanie, w dzień i w nocy … Przedziwne
cuda dokonuje też Pan Jezus, przez Aniołów Stróżów. Ciocia kiepsko słyszy i
ma aparat do ucha, ale teraz trudno go włożyć. Powiedziałam więc Aniołowi
Stróżowi, że ma wszystko, co mówimy do Cioci, powtarzać jej w „anielski
sposób” i nie mamy żadnych problemów ze słyszeniem się. Ja mówię
normalnym głosem, Ciocia słyszy, rozmawia z rodzinką przez telefon i też
słyszy bez problemu. Ci z rodziny, którzy nie mogą przyjechać – dzwonią.
Przeważnie przyjeżdża męska część rodziny. Panie, skoro nie mogą przyjechać,
dostarczają różne ciasta, sałatki, mięsa, zupy – więc moja praca w kuchni
czasami ogranicza się tylko do odgrzania. Beatko, bardzo proszę o modlitwę.
Bóg wie, co dla Cioci przygotował, więc my prośmy by każdy z nas umiał w tej
sytuacji wypełnić wolę Bożą.
14.06. Szara codzienność. Rodzinna młodzież załatwiła w NFZ częściową
refundację pampersów i wózka. Jutro Andrzej odbiera wózek. Jutro pojawi się
rehabilitant. Zdobyliśmy wszystkie leki. Oczywiście działa w tych wydarzeniach
cała rodzina. A Ciocia? Jest zdumiewająca. Czyta, rozmawia, zamówiła sobie
audibooka, by posłuchać wierszy Słowackiego, chce oglądać telewizję …
Niesamowite jest to, jak Ciocia wszystkich w rodzinie ogarnia swoim
sercem…Wiedziała, że dziś nie przyjdzie Proboszcz z Panem Jezusem i
martwiła się i chyba gorzej czuła się. I wiesz, Beatko, co zrobiła Marysia? Była
na wieczornej Mszy św. w parafii „za miedzą”. Po Mszy powiedziała
Proboszczowi, że ma w domu prawie 100-letnią Ciocię i bardzo prosi by
przyjechał do niej z Panem Jezusem. Proboszcz trochę marudził, że inna parafia,
że jest zmęczony – lecz Marysia była nieugięta, no i go przywiozła. Na widok
radości Cioci Proboszcz poczuł ciepło w swoim sercu i stwierdził, że odeszło
do Niego całe zmęczenie, że jest podniesiony na duchu i wzruszony
16.06. Zwyczajne „cuda”. Ciocia Ola każdego dnia jest słabsza. Rodzina
mi pomaga, niestety w nocy jestem sama. Ani Piotr, ani Marysia nie słyszą
dzwonka elektrycznego i tylko ja schodzę do Cioci, a potem jestem tak
rozbudzona i zmarznięta, że nie mogę zasnąć do następnego dzwonka.
Zauważyłam ostatnio, że nieraz alarm nie dzwoni, a do Cioci idzie w nocy
Marysia. Wyjaśniła mi, że budzi ją Anioł Stróż i każe iść do Cioci podać herbatę
i wywietrzyć pokój. Popatrz jaki mają „wspólny język”… Pojawiła się wczoraj
lekarka, która była lekarzem rodzinnym Cioci przez prawie 50 lat i panie były
bardzo z sobą zaprzyjaźnione. Nie wyobrażasz sobie, Beatko, jak obie
uradowały ze spotkania. Porozmawiały po przyjacielsku, potem „medycznie”,
Ciocia i ja dostałyśmy konkretne zalecenia. Pani doktor przyrzekła, że mogę
dzwonić o każdej porze dnia i nocy…. Ciocia jest tak słaba, że nie ma siły
zadzwonić w nocy alarmem. Powiedziałam, że ma wtedy powiedzieć tylko
cichutko, w myślach „Bogienko, przyjdź”, a mój Anioł usłyszy i mnie obudzi.
Zobaczymy, co na to Aniołowie?!
20.06. Już sobota. Beatko Kochana, wybacz, że nie piszę do Ciebie
codziennie. Zabieganie w domu jest ogromne i jak mam wolną chwilę, to
próbuję podrzemać. Aniołowie są wspaniali. Teraz w nocy budzi mnie cichutko
Anioł i wiem, że trzeba iść do Cioci. Jak wiesz, nasze schody są kręte, bez
poręczy, a ja schodzę po ciemku, by nie obudzić Marysi i Piotra. Więc najpierw
proszę, by mój Anioł pilnował każdego kroku, a potem podpowiedział, co
Ciocia potrzebuje. Bo Ciocia prawie nie mówi, taka jest słabiutka. Tylko się
uśmiecha i to dość figlarnie, bo przecież wie, kto mnie przyprowadził. Ciocia
zawsze się o nas troszczyła i doszła do wniosku, że trzeba wołać raz mnie, a
drugi raz Marysię, wtedy będzie sprawiedliwie i każda z nas trochę dłużej
będzie spała. Anioł Cioci bardzo dobrze rozumie te intencje, bo pilnuje
kolejności wołania… Ciocia jest przy tym ogromnie cierpliwa. Na nic nie
narzeka, z wszystkiego jest zadowolona. Czasami martwi się, że jest dla nas
ciężarem. Wtedy przypominam, jak to 50 lat temu, wzięła naszą gromadkę do
swojego domu i miała z nami niewyobrażalne problemy. Ciocia też wspomina
tamte czasy z uśmiechem: w nocy podjadaliśmy przygotowany obiad „na jutro”,
podkradaliśmy jajka z kurnika, wypijaliśmy kompoty…
23.06. Jest gorzej. Ciocia coraz słabsza. Już nie ma siły rozmawiać
codziennie z Andrzejem przez telefon, tylko słucha i uśmiecha się. Cudowna
pielęgniarka przychodzi codziennie – choć już absolutnie nie musi, bo lekarze
wycofali zastrzyki. Ale ona przychodzi, pomaga, rozmawia a potem, gdy ja jej
dziękuję, to mówi, że Pan Jezus jest jej nagrodą i robi to dla chorego i dla Pana
Jezusa. Dobrze, że Proboszcz wpada codziennie, bo wtedy Cioci twarz jaśnieje
radością i chociaż coraz trudniej jej mówić, to widać jak poruszają się usta, a
oczy są pełne szczęścia. I Proboszcz też mówi, że przychodzi do Cioci z
radością bo sam wiele się teraz uczy od niej. Dzwonią i przyjeżdżają wszyscy z
Rodziny: z Gdańska, z Bielska-Białej, z Warszawy, z Gorzowa, ze Swarzędza,
Lubonia, i oczywiście z Poznania. Nie ważna jest odległość, tylko kontakt.
25.06. Bardzo źle. Ciocia je tylko wtedy, gdy musi zjeść lekarstwa.
Cierpliwie zjada jedną łyżeczkę budyniu, pół łyżeczki herbaty. I nic więcej.
Coraz częściej tylko zwilżam jej wargi, bo prawie nie może połykać. Wysłałam
sms-a do księdza, żeby dzisiaj nie przychodził, bo Ciocia już nie łyka i nie pije.
Miał wyłączoną komórkę, sms-a nie zauważył i wieczorem, przyjechał do Cioci.
Otworzyła oczy; uśmiechnęła się. Modliła się cichutko, przyjęła Pana Jezusa i
bez problemu popiła całą łyżeczką wody. Pan Jezus jest WIELKI. A Anioł Stróż
Cioci genialny! Dzisiaj nocuje w domu moja siostra Marychna. Siostra
Przełożona wydała zgodę. Będę miała łatwiejszą noc.
27.06. Jesteśmy sami. Ciocia odeszła do Domu Ojca wczoraj, wczesnym
wieczorem. Zdążyli z pracy wrócić Piotr i Marysia. Dojechała też Ola, która
jeszcze po pracy załatwiała pampersy dla Cioci. Jak wiesz, była też Marychna.
A Ciocia jakby czekała aż będziemy wszyscy, wokół niej, trzymając ją za ręce,
odmawiając Koronkę do Bożego Miłosierdzia przy zapalonej gromnicy. Odeszła
cichutka, jakby nie chciała swoich ukochanych dzieci przestraszyć umieraniem.
Dzięki temu, że była w domu, a my przy niej, mogliśmy od razu odmówić
oficjum za zmarłych, a dopiero potem zabrać się za ubieranie. Potem dojechał
jeszcze Andrzej – najmłodszy syn Cioci męża. Dla niego to ogromnie bolesne
przeżycie. Dzisiaj załatwialiśmy wszystkie formalności. Takie było życzenie
Cioci, byśmy działali razem. Wszyscy urzędnicy byli życzliwi, serdeczni, mieli
czas, spokój… Nawet Andrzej był zdumiony takim wzajemnym szacunkiem
ludzi do ludzi. Czuliśmy, jak Ciocia, tam z Nieba, kieruje naszymi krokami,
prowadzi nas, pomaga załatwić. To też cud dalszej jej troski o Rodzinę.
01.07. Po pogrzebie. Pogrzeb był piękny, ciepły, słoneczny – i nikt nie
płakał. Tylko wszyscy uśmiechali się albo do Cioci, albo do Pana Boga, albo do
siebie… Msza św. była w kościele cmentarnym, Ciocia stała sobie na środku,
można było ją pożegnać z bliska lub z daleka. Najpierw odmawiano różaniec. A
kościół był pełny – 150 osób, a może i więcej. Przyjechało 4 księży, a służbę
liturgiczną pełniła rodzinna młodzież. Każdy mógł powiedzieć parę słów albo
na Mszy św., albo na pogrzebie. Mój Proboszcz ciepło opowiadał, jak wpadał
codziennie do Cioci i czuł bijącą z jej serca głęboką pobożność. Powiedział też,
jak przyjechał, gdy już nie była w stanie nic połykać i zobaczył wtedy potęgę
Pana Jezusa, który uczynił wszystko, by chora mogła przyjąć Go do serca.
Ksiądz z macierzystej parafii wspomniał, że żegna najstarszą swoją Parafiankę i
że zawsze był zbudowany Cioci zaangażowaniem w duchowe i materialne życie
parafii. Andrzej mówił ciepło o pięknej służbie Cioci. Nad grobem proszono i
mnie o słowo. Anioł Stróż podpowiedział, co mam mówić. Przypomniałam o
niesamowitej decyzji Cioci, by najpierw zatroszczyć się o dzieci swojej siostry,
a potem o Wujka i jego dzieci. Powiedziałam, że umiała zobaczyć szlachetne
wartości w naszych sercach i odpowiednio je rozwijać, motywować do dobra.
Widziała też nasze błędy, różne życiowe zapętlenia – i wtedy starała się
prostować ścieżki naszych wyborów, delikatnie i dyskretnie, by nikogo nie
zawstydzić. Widziała fizyczne i materialne borykania się przez wszystkie
kolejne lata i też umiała przyjść z pomocą. Do ostatniego dnia starała się z
każdym rozmawiać, wspomóc, wysłuchać, poradzić, wesprzeć modlitwą i
cierpieniem. Na zakończenie powiedziałam, że troszczyła się o nas tak pięknie,
że w pewnej chwili Bóg zatęsknił za tak wspaniałą Ciocią. Stwierdził, że chce
mieć taką Ciocię Olę u siebie – i zabrał Ją, i ma teraz w swoim Domu. A my
możemy być pewni, że dopiero teraz, z perspektywy Domu Ojca, Ciocia Ola
będzie nam wspaniale pomagała.
Bogumiła Kwiek-Pajzderska