Stoimy przed bramą Zakładu Karnego nr 1 w Strzelcach Opolskich czekając, aż zbierze się ekipa członków Bractwa Więziennego z ks. kapelanem. Ktoś przyniósł kwiaty na ołtarz, inny placek do wspólnej kawy. Jest już organistka i drobna, starsza pani. Przychodzi tu najdłużej i jest nazywana „mamą”. Krótka modlitwa i dzwonimy do bramy. Masywne ciężkie drzwi otwierają się powoli. Zaraz jest kontrola dokumentów. Ekipa ma stałe przepustki; ja muszę mieć pozwolenie na jednorazowe wejście i na zabranie z więzienia jakiejś przygotowanej przez skazanych pamiątki dla gościa. Przechodzimy przez bramki jak na lotnisku, a nasze bagaże są prześwietlane łącznie z szarlotką, kwiatami i plecakiem ks. kapelana. Dopiero wtedy otwiera się następna brama i jesteśmy na dziedzińcu. Po chwili wejdziemy w grube, stare mury, pobudowane jeszcze „za Niemca”. Kolejne przyciski, długie korytarze, okratowane przejścia. Śledzą nas czujne oczy wartowników. Widać już mieszkańców w więziennych drelichach. Jedni są zainteresowani Mszą świętą, inni mają w tym czasie odwiedziny albo spacer. Na Eucharystię przychodzi około 100 osób, czyli 10% procent skazanych. Są tu osoby, które odsiadują swój pierwszy wyrok. Strażnicy dodatkowo sprawdzają ich przy wejściu (a także przy wyjściu kaplicy). Dopóki nie ma kompletu, ksiądz pozwala na rozmowy, a sam spowiada w tym czasie. Gdy rozlega się dzwonek na rozpoczęcie niedzielnej Eucharystii za kratami, wszyscy mają już być skoncentrowani na liturgii i na Chrystusie. Jeżeli zdarzy się niewłaściwe zachowanie, ksiądz upomni najpierw spojrzeniem, potem słowem, a jeśli i to nie pomaga, pada polecenie opuszczenia kaplicy. Na korytarzu jest strażnik i wiadomo, jak ktoś przedwcześnie wychodzi z kaplicy, to został ukarany i nie będzie miał tam wstępu przez najbliższe trzy miesiące. Wtedy jednak zachowanie w kaplicy było wzorowe. Więźniowie sami przygotowują oprawę liturgii, dobierają pieśni, dekorują kaplicę. Ich zaangażowanie mogłoby być wzorem dla niejednej parafii. Uważnie słuchają tego, co im mówię o płaczącej Matce Bożej z La Salette, o Jej miłości do nas wszystkich, o tym, że nigdy nie jest za późno do nawrócenia i o Dębowcu. Niektórzy są z okolic Jasła i znają sanktuarium Pięknej Pani, inni obiecują przyjechać, gdy będą już na wolności. Na znak pokoju wyciągają swoje dłonie. Widzę w nich poranione dzieci Boże, braci zza krat i zupełnie nie myślę, że obok mnie stoją bandyci, złodzieje, pospolici przestępcy. Starszy pan wciska mi do ręki wymiętego cukierka i dziękuje, że do nich przyjechałam. Do Komunii św. przystępują zawsze na kolanach. Wielu co tydzień się spowiada, żeby co tydzień móc przyjąć Ciało Pańskie. Na koniec rozdaję im obrazki i laurki wykonane przez dzieci szkolne. Są wzruszeni i niektórzy mówią o swoich dzieciach, o żonie, która już od wielu lat nie odpisała na żaden list, o roztrzaskanym życiu rodzinnym. Wychodząc z kaplicy mogą poprosić o modlitwę. Wtedy padają najbardziej osobiste i przejmujące zwierzenia. Tylko kilka osób za wzorowe zachowanie i pomoc społeczną ma pozwolenie na kawę. Sprawnie rozkładają w zakrystii kubki i talerze. Któryś z tych wyróżnionych wyciąga własnoręcznie przyrządzone danie; nazwał je „sałatką przestępczą”. Inny kładzie na stół kilka zwiędniętych bananów i wyznaje że odkładał swój deser, czekając na mój przyjazd. Ksiądz kontroluje czas; nasz pobyt musi być zgodny z godziną przepustki i nie wolno go przekroczyć. Pakujemy swoje rzeczy i pospiesznie idziemy do najbliższej bramki, odprowadzani przez więźniów. Mówią, że będą czekali na kolejny przyjazd za rok. Kiedyś jeździłam tam co cztery lata, ale właśnie skazani z „jedynki” prosili, żeby to było częściej.
Potem historia się powtarza – uczestniczymy we Mszy św. w zakładzie nr 2 dla recydywistów, ale w zmienionej ekipie, bo do „dwójki” przychodzą inni członkowie Bractwa Więziennego. Znów jest placek, kwiaty i jeszcze gitara. Jak wszystko sprawdzą i prześwietlą, możemy wejść do kryminału. Ten budynek jest nowszy, z XX wieku, ostatnio ładnie odnowiony. Gdyby nie druty kolczaste, kraty w oknach i odrutowany spacerniak, ktoś mógłby pomyśleć, że to bloki mieszkalne. Na „dwójce” poprzednia wolontariuszka z ARS-u Urszula zaszczepiła kult Matki Bożej Saletyńskiej. Przyniosła figurkę, obrus z wyhaftowaną antyfoną, teksty pieśni. W zakrystii wisi obrazek z La Salette. Od kilku lat tę posługę przejęła już inna członkini Apostolstwa Rodziny Saletyńskiej – Teresa. Do Bractwa Więziennego przystąpiła wraz z mężem i nie ukrywa, że z wielką radością idą służyć braciom zza krat i wspólnie przeżywać Eucharystię. Teresa przychodzi jeszcze w czwartki na spotkania modlitewne; ma stałą przepustkę. Tam również liturgia Mszy świętej jest wzorowa przygotowana. Ci, którzy proszą o pozwolenie na udział w Eucharystii, wiedzą, po co przychodzą, choć czasami ks. Józef kapelan musi użyć swego wypróbowanego sposobu dyscyplinowania. Na kawę zostają ci, którzy zasłużyli na nagrodę lub kończą swoją odsiadkę. Tam więcej niż na „jedynce” mówi się o marzeniach na przyszłość. Oni także na końcu odprowadzają nas do granicy, której nie wolno im przekroczyć. Ostatnie uściski, pożegnania. Zatrzaskuje się brama, która tylko nas prowadzi do wolności. Dla mnie to jest najbardziej przejmująca chwila, no i te zwierzenia, jakie szepczą przy wychodzeniu z kaplicy.
Gdy odwiedziłam kilka tygodni temu braci zza krat, jeden z nich publicznie powiedział, że on i jego koledzy stanowią „bardzo transparentny przykład grzesznika”. Świadomość, że ktoś dobrowolnie do nich przyjdzie, poda rękę, uklęknie do modlitwy, nie pogardzi spotkaniem i więzienną kawą, pomaga im uwierzyć, że są cenni w oczach Chrystusa, że nie są odrzuceni, pozbawieni nadziei na lepsze życie. Zawsze im mówię, że są dziećmi Bożymi i mają prawo do miłości Jezusa i Jego Matki, a w sercu brzmią mi słowa Chrystusa, że jak się nie nawrócimy, to celnicy i prostytutki uprzedzą nas na drodze do Królestwa Niebieskiego!
Iwona Józefiak OCV