Od 13 lat jestem członkiem ARS-u, ale moja przygoda z Misjonarzami Saletynami zaczęła się jeszcze wcześniej, od znajomości z ks. Marianem Sajdakiem – saletyńskim misjonarzem z Madagaskaru i jego siostry Franciszki. To ona zachęciła mnie, bym przyłączyła się do grona sióstr i braci w Apostolstwie Rodziny Saletyńskiej. Skończyłam już 55 lat; wiele razy organizowałam pielgrzymki z mojej parafii Pokrzywnica w diecezji opolskiej. Byłam też na kilku pielgrzymkach zagranicznych. W tym roku przyjechałam do Dębowca i dołączyłam do grupy pątników, którzy 6 sierpnia 2018r. wyruszyli autokarem na Szlak Maryjny. Widziałam już piękne Alpy z okien samolotu, ale trzy dni spędzone w La Salette będę pamiętała do końca życia. Nikt mnie nie ponaglał, nie pospieszał, cisza wokoło, i w tej ciszy jedynie Matka Boża i ja – mała Gabi, licząca tylko 158 cm wzrostu. Słuchałam Jej obietnic, przestróg, matczynych napomnień wypowiedzianych ze łzami. Tam odnalazłam ukojenie, dziękowałam Bogu za dar życia, przepraszałam za uchybienia i grzechy, prosiłam o łaski potrzebne w mojej rodzinie, dla krewnych i znajomych.
W Lourdes było inaczej: wszędzie pełno ludzi, taki tygiel etniczny i dopiero pomogła mi świadomość, że to są ludzie wierzący, chrześcijanie, którzy tak, jak przybyli do Matki, szukają Jej obecności oraz proszą o zdrowie duszy i ciała. Ta jedność wiary była ważniejsza od bariery językowej. Przywiozłam wodę z cudownego źródełka, by się nią podzielić po powrocie do kraju. Pracuję jako opiekun medyczny wśród osób starszych w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym. Obeszłam trzy piętra i każdemu pacjentowi wodą z Lourdes zrobiłam znak krzyża na głowie. Widziałam wzruszenie i od niejednego usłyszałam słowa: „Bogu niech będą dzięki!”
Muszę jeszcze wspomnieć o wizycie w Ars. To miejsce z moich najskrytszych marzeń. Książkę o św. proboszczu Janie Marii Vianney czytałam około 30 lat temu, ale od 1 stycznia tego roku czytam jego myśli na każdy dzień. Tak skromny po ludzki ksiądz stał się gigantem w rękach Boga! Po raz pierwszy w życiu podczas Mszy św. przy relikwiach świętego dane mi było przeczytać we Mszy św. Słowo Boże. Obawiałam się pomyłki, ale utkwiło mi w pamięci jedno zdanie z czytanego teksu Jeremiasza: „Weź zwój do ust i zjedz go, napełnij swoje wnętrzności”. Chodziło o treść Słowa Bożego. Pan Bóg zaprosił mnie na tej pielgrzymce, bym częściej niż dotąd karmiła się Jego Słowem. Odmawialiśmy codziennie w autokarze brewiarz i po wyjeździe z Ars, w psalmach przeznaczonych na modlitwę w ciągu dnia znalazł się werset: „Niebo i ziemia przeminą a moje słowa nie przeminą”. Takiej mocy Bożego Słowa nie potrafiłabym ani wymyślić ani wymarzyć sobie.
Do tej pory trochę dziwnie patrzyłam na księży, którzy w skupieniu odmawiali Oficjum (nawet nie znałam znaczenia tego słowa). Gdy wsiadłam do autobusu i zaczęliśmy nasze pielgrzymowanie, zaraz rozdano nam brewiarze. Miałam go pierwszy raz w ręku. Siostra Iwonka, która siedziała obok mnie, pomagała, tłumaczyła, pokazywała strony. Byłam zachwycona modlitwą brewiarzową – ile w niej myśli, podpowiedzi na życie, przestróg, miłości, opieki, wiary i Opatrzności. Od tej pierwszej pielgrzymiej Jutrzni z niecierpliwością czekałam na następny czas wspólnego odmawiania brewiarza. I tak już zostało. Podchodziłam do ks. Kustosza Pawła Raczyńskiego jak natrętna mucha i prosiłam, by mi pozwolił odkupić jeden egzemplarz oraz napisał osobistą dedykację dla mnie. No i tym sposobem mam swój brewiarz! Co za radość w sercu.
Odkąd wróciłam do domu, jak tylko mogę śpiewam psalmy i kantyki. Pewnie fałszuję melodię, ale Pan Bóg patrzy na serce. W pracy nie mam możliwości praktykowania Liturgii Godzin, ale jak Bóg pozwoli doczekać do emerytury, to się podciągnę w systematycznym brewiarzu rano, w południe i wieczorem. I jeszcze jest Kompleta, czyli modlitwa przed spoczynkiem.
Jak czegoś nie wiem, to dzwonię do s. Iwonki. Ona modli się brewiarzem już od wielu lat, a ja jestem dopiero nowicjuszką. Wiem, że Radio Maryja też propaguje na antenie modlitwę brewiarzową i nawet podają strony, ale ja korzystam z jednotomowego wydania „Dla świeckich” i strony są różne, ale psalmy te same.
Dziękuję na koniec wszystkim pielgrzymom, a zwłaszcza kapłanom za świadectwo Waszej wiary, za kazania i katechezy. Przepraszam, jeśli komuś uchybiłam albo uśmiechałam się za mało życzliwie. Jesteście wspaniali!
Siostra Gabrysia Bartoń