Drodzy Czciciele Pięknej Pani z La Salette!
Wielkanocna liturgia prowadzi nas na spotkanie ze Zmartwychwstałym Panem, ale w tym okresie Kościół ukazuje nam również piękną postać św. Wojciecha. Jest on jednym z głównych Patronów Polski, a także Patronem Apostolstwa Rodziny Saletyńskiej.
W pomroce dziejów naszego Narodu, jaśnieje niegasnącym blaskiem ciągle żywe świadectwo Wojciechowej wiary i posługi. Chociaż z pochodzenia był Czechem, ukochał Polskę; w niej pracował i przelał swoją krew w ofierze. Popatrzmy na jego życie, dziękując Bogu za jeszcze jednego Orędownika i Patrona.
Najpierw spotykamy 16-letniego Wojciecha w szkole katedralnej w Magdeburgu. Hojnie wyposażony przez swego ojca, nie ma jednak upodobania w ziemskim bogactwie. Przygląda się bacznie swojemu arcybiskupowi, który jest ascetą i równocześnie gorliwym pasterzem. Chce być właśnie takim, już wtedy… Później spotykamy 25-letniego księdza Wojciecha w Pradze. W tym czasie umiera praski biskup. Wybrano na jego następcę młodziutkiego Wojciecha. Obejmuje diecezję nie w paradzie i monarszym splendorze, ale boso, w duchu służby. Zaopatruje potrzeby ubogich, odwiedza więźniów, gorliwie zajmuje się wykupem niewolników. Owce nie dorosły do świętości pasterza. Był dla nich wyrzutem sumienia i znakiem sprzeciwu. Nie chcą go, bo mierzy wysoko, bo wymaga. Nie rozumieją, że jeśli tak czyni, to znaczy, że najpierw o wiele więcej wymaga od siebie.
Po pięciu latach biskup Wojciech opuszcza niewdzięczną diecezję i za zgodą papieża Jana XV udaje się na jakiś czas do Rzymu. Tam wstępuje do opactwa benedyktynów. W Wielką Sobotę roku 990, razem ze swoim bratem składa profesję. Najpokorniejszy z pokornych, najszczęśliwszy spośród szczęśliwych, prowadzi świątobliwe, wzorowe życie zakonne. Ale czy można, czy godzi się, by pasterz zostawiał owce, nawet te uparte, nieposłuszne? Papież mówił, że nie można i własne sumienie też mówiło, że nie godzi się.. Wraca więc biskup Wojciech do Pragi. Wytrwale wprowadza reformy. Mają mu za złe, że jest bardziej miłosierny niż sprawiedliwy. Kiedy wymordowano jego rodzinę, nie może już dłużej pozostać w diecezji. Dostaje pozwolenie na pracę misyjną.
Teraz spotykamy go w naszym kraju. Jest rok 996. Trzydzieści lat temu woda chrzcielna spłynęła po głowie książąt i rycerzy polskich, ale dusza Narodu jest jeszcze pogańska. Wie o tym Wojciech – Misjonarz i dlatego głosi z mocą Słowo Boże. Historia zachowa w wielkiej czci i ocali od zapomnienia to dziedzictwo jego apostolskiej posługi – Wojciechowe Wzgórza: w Poznaniu, Gnieźnie, Gdańsku. I świętą pieśń – „Bogurodzica, Dziewica, Bogiem sławiena Maryja”, która też jest Wojciechową spuścizną…
Król Bolesław Chrobry chce zatrzymać Wojciecha jako pośrednika w misjach dyplomatycznych, ale on stanowczo odrzuca taką ofertę. Wie, że jest wezwany do służby misyjnej! Wybiera Prusy. Zasieje tam ziarno Jezusowej nauki. Pójdzie bez zbroi , bez orszaku rycerskiego, tylko z miłością Bożą w sercu i Ewangelią na ustach. Czy przeczuwa, że będzie potrzebna jego krew, by ziarno wydało plon? Jest gotowy. Nie szuka brawury, ani własnej chwały. Szuka dusz, które Pan Jezus odkupił swoją męką. Płynie łodzią – niestrudzony, wytrwały. Prusacy śledzą dziwnego przybysza. Nie chcą słuchać jego nauki, wolą odprawiać swoje praktyki w świętych gajach. Misjonarz modli się. Otrzymuje uderzenie wiosłem tak silne, że brewiarz wypada mu z ręki. Wyprowadzony na ląd, przebity siedmioma włóczniami, ginie z rąk tych, którym chciał otworzyć drogę do Królestwa. Pogański kapłan zadał mu pierwszy cios. Odciętą głowę męczennika wbito na żerdź….
Wraca z Pomorza uroczyście, choć w trumnie – wykupiony przez króla. To już święty Wojciech. Żył zaledwie 40 lat. Ziarno Ewangelii zroszone męczeńską ofiarą, przynosi stokrotne plony. Ludzie szukają Jedynego Boga i prawdziwej wiary, umacnia się życie chrześcijańskie, wznoszone są kościoły pod wezwaniem św. Wojciecha. Do grobu Męczennika w gnieźnieńskiej Katedrze idą pielgrzymki. Pielgrzymował cesarz Otton III w roku tysięcznym, pielgrzymowali biskupi i królowie. To właśnie tam Kościół w naszej Ojczyźnie w roku 1966 rozpoczął swoje dziękczynne „Te Deum” na tysiąclecie Chrztu Polski, a dopełnieniem tych uroczystości stała się I pielgrzymka Jana Pawła II – papieża z rodu Słowian …
Nasza Ojczyzna potrzebuje takich Bohaterów Wiary jak święty Wojciech. Dzisiaj wielu chce sprowadzić religię do „taniego sentymentalizmu”. Inni rozgłaszają, że jest to tylko „sprawa prywatna”, a jeszcze inni zwalczają jawnie lub skrycie to wszystko, co jest Boże. Niech misyjna gorliwość św. Wojciecha, jego zatroskanie o zbawienie dusz, będzie i naszym natchnieniem. My też jesteśmy posłani na misje. Może nie od razu na drugi koniec Polski, ale na pewno do drugiego człowieka, który żyje obok nas, w tej samej wsi, może w tym samym domu. Głosić Chrystusa, dzielić się wiarą, bronić skarbu życia wiecznego, modlić się za drugich i ofiarować w ich intencji swoje cierpienia, to w końcu zwyczajna powinność chrześcijanina. A przecież czciciele Matki Najświętszej, chcący być Jej pomocnikami, mogą dać więcej. Gdyby Chrystus potrzebował spośród nas świadków do męczeństwa włącznie, czy znalazłby się przynajmniej jeden ochotnik?
Zakończmy to rozważanie fragmentem liturgicznej modlitwy Kościoła ku czci św. Wojciecha:
Daj w świętej wierze wytrwać aż do końca;
Krwi twojej posiew niechaj wyda plony
Wiecznie trwające”.