Nasza rodzina jest wierząca i praktykująca; zwłaszcza senior rodu – dziadzio Jan był i jest dla nas wzorem pobożności. Wszystko zawierzał Matce Bożej i zawsze prosił Ją o wstawiennictwo. Do Sanktuarium w Dębowcu pielgrzymował od najmłodszych lat, nawet pieszo z Kołaczyc, gdzie wówczas mieszkał. Od dawna należy do Apostolstwa Rodziny Saletyńskiej. Wymodlił u Płaczącej Matki w Dębowcu dar rodzicielstwa dla mnie i mojego męża Łukasza. Mamy trójkę dzieci: Kacperka, Mateuszka i Madzię. Gdy brat Radek założył rodzinę, także i dla nich wymodlił dar potomstwa. Był bardzo szczęśliwy, gdy mógł wziąć w ramiona malutką prawnuczkę Oliwię Marię. Jako dziękczynne wotum ufundował wtedy piękny, rzeźbiony krzyż do sekretariatu Apostolstwa Rodziny Saletyńskiej.
Rok 2020 był dla nas wszystkich inny, bardzo trudny, niosący nowe, niełatwe wyzwania. Kacperek miał przystąpić w maju do I Komunii św., ale z powodu pandemii uroczystość przełożono na czerwiec. Dziadzio prosił Boga, by mógł doczekać uroczystości i Pan Jezus dał mu tę łaskę, ale czas radości szybko minął. Pod koniec lipca zachorowaliśmy, jednak każdy miał nadzieję, że to nie jest „to”. Dziadzia Janka skierowano do izolacji szpitalnej. Poszłam wraz z nim, by się nim opiekować, żeby się nie bał. Na wynik testu czekaliśmy aż cztery dni w zawieszeniu i niewiedzy, w trudnych warunkach kontenera izolacyjnego (gorące dni, zimne noce). Stan dziadzia się pogarszał, ale nikt nie wiedział co dalej, bo nie było jeszcze wyników. Pewne było tylko to, że cała rodzina i przyjaciele wspierają dziadzia, modląc się o jego zdrowie. Wreszcie przyszedł wynik – pozytywny i ciężki moment, bo jak wytłumaczyć 89-letnimu schorowanemu człowiekowi z bardzo słabym słuchem, że ma Covid i musi jechać do innego szpitala, już beze mnie?! Przyjechała karetka i gdy zabierali go na noszach, chwycił mnie za rękę i powiedział: „Zadzwoń do Dębowca, zamów za mnie Mszę”. Przeżegnał się i pojechał do szpitala w Krakowie. Lekarze określali jego stan jako ciężki i mówili, że „trzeba być przygotowanym na wszystko”. Nie chcieliśmy, by umierał samotnie, bez bliskich przy boku, bez gromnicy w ręku. W tej dramatycznej sytuacji prosiliśmy o wstawiennictwo Matkę Najświętszą z Dębowca. Były za dziadzia odprawiane Msze święte oraz środowe Nowenny. Walka o jego życie i nadzieja na cud, zmagająca się z rozpaczą trwała kilka tygodni. W intencji dziadzia modlili się nasi bliscy oraz znajomi z pracy nawet w Ameryce Północnej i Południowej. Matuchna wybłagała u Boga zdrowie i życie dla swego wiernego czciciela. 8 września – w święto Jej narodzenia – dziadzio wrócił do domu. Gdy wysiadł z karetki, wreszcie mogliśmy go uściskać. Łzy żalu zmieniły się w łzy szczęścia. Dwóch lekarzy, którzy oddzielnie analizowali kartę wypisową naszego dziadzia stwierdziło, że przeżycie koronawirusa w jego stanie zdrowia, to cud! Będziemy za ten cud dozgonnie wdzięczni. Kilka miesięcy później z radością wstąpiłam w szeregi Apostolstwa Rodziny Saletyńskiej i razem z dziadziem jestem w duchowej bliskości z Maryją, a także z naszymi braćmi i siostrami. Chrystus ukrzyżowany, którego dziadzio nosi w swoim sercu i którego z miłością ofiarował w darze dla biura ARS-u w Dębowcu przyniósł mu ocalenie życia i zdrowia.
Pozdrawiam serdecznie – wnuczka Edyta.