Chcę dać świadectwo mężnego i cierpliwego znoszenia cierpień przez mojego męża Kazimierza. Miał on trudną misję od Pana Boga – po ludzku sądząc, wydawałaby się niemożliwą – ale z Bożą pomocą pokonywał swe dolegliwości prawie przez 25 lat.
Najpierw była to bardzo bolesna choroba nerek. Jeszcze pracując wtedy zawodowo, mąż często korzystał z leczenia szpitalnego w Gorlicach, w Katowicach, w Krakowie. Z powodu kamicy nerkowej był dwukrotnie operowany w Nowym Sączu w roku 1995 i 1996.
Na początku 1998r. doznał prawostronnego wylewu. Po sześciotygodniowym pobycie w szpitalu, miał rehabilitację w uzdrowiskach w Wysowej i Krynicy Zdroju. Były już wtedy trudności z chodzeniem i poruszaniem się, ale jeszcze wsiadał do samochodu, by uczestniczyć w Eucharystii w naszej parafii w Kobylance, a czasem jeździliśmy do Dębowca. Z Matką Bożą Saletyńską byliśmy bardzo związani. Brat męża, a także jeden z naszych synów otrzymał łaskę powołania do kapłaństwa w zgromadzeniu Księży Misjonarzy Saletynów. Oboje z mężem w sierpniu 1996r. zapisaliśmy się do Apostolstwa Rodziny Saletyńskiej. Nie mogliśmy brać udziału w rekolekcjach i spotkaniach. Mąż apostołował przez cierpienie, a ja –stojąc u jego boku, współuczestniczyłam w tej cichej i trudnej misji.
W 2004 roku mąż przeszedł kolejną operację – składanie złamanej kości udowej. Od tego czasu poruszał się tylko za pomocą wózka inwalidzkiego – już zdany wyłącznie na pomoc bliskim. Staraliśmy się w miarę możliwości, by mógł funkcjonować i uczestniczyć w życiu Kościoła. W takim stanie był dwukrotnie operowany na nerki w Tarnowie – w roku 2005 i 2006. Cały czas musiał być pod kontrolą lekarską. Miał skłonności do zapalenia oskrzeli, a nawet płuc i często lekarka zlecała podawanie antybiotyków w zastrzykach.
Wszystko znosił z wielką cierpliwością. Ufał Bogu i nigdy się nie skarżył. Modliliśmy się wspólnie z Radiem Maryja. Uczestniczył duchowo w codziennej Eucharystii, transmitowanej przez radio. Co miesiąc, a czasem i częściej odwiedzał męża ksiądz z parafii. Przyjeżdżał też syn – kapłan. Te odwiedziny dodawały mu sił duchowych i psychicznych. W ostatnim okresie kontakt słowny był już z mężem utrudniony, ale do końca zachował świadomość, zwłaszcza w sferze duchowej. Wspólne modlitwy ofiarowywaliśmy za Kościół święty, za kapłanów, za synów potrzebujących szczególnej modlitwy.
Mój mąż odszedł do wieczności w okresie Oktawy Bożego Ciała. Było to bardzo wymowne, bo przez pewien czas, gdy jeszcze był w miarę sprawny, posługiwał chorym jako nadzwyczajny szafarz Eucharystii. Ufam, że Pan Bóg dał mu wieczną nagrodę za cierpliwe i piękne znoszenie swego krzyża, a nasza modlitwa w Jego intencji wynagrodzi za braki i ludzkie słabości w tej trudnej misji.
Żona Genowefa