W Jubileuszowym Roku 2000 zdiagnozowano u mnie ostre stadium choroby stawów, która bardzo utrudniała mi normalne funkcjonowanie. Lekarz Zdzisław D. do którego jeździłam na konsultacje do Iwonicza Zdroju zaproponował mi leczenie sanatoryjne w „Excelsiorze”. Znając z opowiadań luzacki styl w tego typu ośrodkach, bardzo się broniłam przed sanatorium. Pan doktor doradził, żebym przyjechała prywatnie, w terminie, który nie będzie kolidował z moją pracą zawodową. Otrzymam pokój jednoosobowy i będę mogła spokojnie zająć się kuracją. Poza tym liczy na to, że jak katechetka i przewodnik po dębowieckim sanktuarium zorganizuję chorym życie religijne. (Szpital uzdrowiskowy „Excelsior” jako jedyny ośrodek w Iwoniczu Zdroju ma kaplicę z Najświętszym Sakramentem). Kapłan z parafii przychodzi parę razy w tygodniu odprawić Mszę św. My możemy każdego dnia modlić się wspólnie na Różańcu, odmawiać Koronkę do Bożego Miłosierdzia, śpiewać pieśni, a katecheza dla kuracjuszy też się przyda. Pojechałam i odtąd każdego roku ferie zimowe przeżywam w Iwoniczu Zdroju. Byłam już osiemnaście razy. To wspaniały kurort dla ducha i ciała. Zabiegi pomagają; odstawiłam wszystkie lekarstwa. Pan Jezus przychodził do nas ze swą uzdrawiającą mocą, posługując się umiejętnością i zręcznymi dłońmi personelu „Excelsioru”. Pracują tam nie tylko fachowcy, ale po prosu dobrzy, serdeczni i bogobojni ludzie. Lekarz stwierdził, że moja choroba „cudownie się zatrzymała”. Jak potrafię najlepiej, służę w szpitalnej kaplicy. Gdy na turnusie przebywa kapłan, wtedy mamy każdego dnia Eucharystię, możliwość spowiedzi, a kuracjusze już po paru dniach stwierdzają, że pobyt w sanatorium zamienił się w… rekolekcje. Na początku 2018 r. kuracjusze z „Excelsioru” dostąpili takiego wyróżnienia, że Mszę św. celebrował dla nich przemyski ordynariusz bp Adam Szal w asyście księży neoprezbiterów.
„Excelsior” to szpital sanatoryjny, w którym przebywają także osoby niepełnosprawne, na wózkach inwalidzkich. Wielu z nich miesiącami jest pozbawionych łaski Eucharystii. Mając okazję, bardzo chętnie modlą się w czasie kuracji, nie opuszczą żadnej Mszy świętej, słuchają katechez, uczą się pieśni. Na wszystkich piętrach rozbrzmiewa pieśń „Pielgrzym” – taki nieformalny hymn kuracjuszy za każdym razem, gdy jestem w Iwoniczu Zdroju:
„Ja pielgrzym w trudzie idę wciąż, wiem, jak smakuje gorycz łez,
Lecz Ty podajesz mi swą dłoń, Ty ze mną jesteś wciąż.
Więc ufam Ci, o Jezu ufam Ci, Ty znasz mój los, bo sam dźwigałeś krzyż.
Tyś siłą i nadzieją, Jezu, ja ufam Ci!…”
W każdą środę śpiewamy Nowennę do Matki Bożej Saletyńskiej. Niektórzy znają to nabożeństwo z Dębowca lub z Rzeszowa. Wiele osób garnie się do Boga, do maryjnego Różańca; wiele przychodzi na rozmowę, by się zwierzyć czy poradzić. A na koniec jest zwykle autokarowa pielgrzymka do Dębowca i kuracjusze śmieją się, że mnie uroczyście i w mocnej obstawie odwożą do sanktuarium.
Najbardziej utkwił mi w pamięci i sercu turnus z roku 2003. Przyjechało trzech kapłanów i już nazajutrz po rozpoczęciu kuracji, ukonstytuowała się nasza sanatoryjna parafia z „proboszczem”, „wikarym” i „rezydentem”, którym okazał się zacny o. Franciszek B. – marianin. Okazał się niezastąpiony w sanatoryjnym duszpasterstwie. Przygotował wspaniałe „pożegnanie kolęd”, potem wieczór poezji i pieśni Maryjnej, wreszcie poprowadził uroczystą nowennę przed świętem Matki Bożej z Lourdes. Mnie przypadło prowadzenie wieczornego Różańca z katechezą i środowej Nowenny do Matki Bożej, oczywiście w saletyńskim wydaniu. „Parafianie” pochodzili z różnych stron Polski… Irena ciągle nie mogła otrząsnąć się z tragicznego wypadku, w którym zginęli najbliżsi. Od pół roku nie była w kościele. Do naszej kaplicy przychodziła wiele razy w ciągu dnia i na wszystkie nabożeństwa… Mała, drobna Brygidka siadała zwykle naprzeciw tabernakulum. Choroba i kalectwo nie uczyniły z niej zgorzkniałej i zamkniętej w sobie. Przyjęła cierpienie jako dar Boży, jako swoje własne powołanie w Kościele. Podpierając się kulami, szła do sali, gdzie mieszkał chłopiec na wózku inwalidzkim. Miał w sobie tyle buntu i żalu do Pana Boga, a ona tak bardzo chciała mu pomóc. Wieczorem, gdy inni już kładli się do snu, ona z różańcem w ręku modliła się – za innych… Pan Stasio też miał „swoje” miejsce w kaplicy. Mówił, że sanatorium nauczyło go modlitwy i zbliżyło do Boga. Modlił się ze łzami w oczach za swoją niepełnosprawną córeczkę… Marysia – nauczycielka z lubelskiego – kupiła do naszej kaplicy 20 najpiękniejszych róż, po jednej za każdą tajemnicę Różańca i ozdobiła nimi statuę Niepokalanej. Władzia z Podkarpacia przyszła dać ofiarę na Mszę św. w intencji męża, który odebrał sobie życie. W domu była trudna sytuacja – zięć zostawił córkę z sześciorgiem dzieci. Załamana matka nie była w stanie zająć się ich wychowaniem, więc we wszystkim pomagali dziadkowie. Ale mąż Władzi nie udźwignął tego ciężaru. Babcia została sama i musiała być teraz i babcią i matką i jeszcze zdobyć chleb dla wnucząt. Najstarsza uczyła się w gimnazjum, najmłodsze chodziło do zerówki. Płacząca Matuchna stała się taka bliska zbolałemu sercu tej zacnej kobiety. Różańcem omdlała rodzinę i duszę męża. Połączyła nas głęboka przyjaźń; Władzia została moją przybraną babcią. Wiele razy przyjeżdżała na rekolekcje do Dębowca…
Po każdym turnusie przybywa mi przyjaciół; rodzą się też nowe powołania do Apostolstwa Rodziny Saletyńskiej. Dzięki służebniczce – siostrze Stasi z Orzechówki poznałam życie sługi Bożą Leonii Nastał oraz pisma innej mistyczki z tego zgromadzenia – Zofii Baran. Janek z Puław okazał się najgorliwszym czcicielem Matki Bożej Płaczącej i zarazem członkiem Apostolstwa Rodziny Saletyńskiej. Tadeusz z Tomaszowa Lubelskiego, słysząc o przygotowaniach do nadania dębowieckiej świątyni sanktuaryjnej tytułu bazyliki mniejszej, zapragnął coś uczynić dla Pięknej Pani, którą pokochał, skoro tylko o Niej usłyszał. Ówczesny kustosz zamówił w jego pracowni 250 pamiątkowych medali dla gości. Pan Tadek pomniejszył matrycę i zrobił jeszcze breloczki z logo bazyliki. Także dzięki jego determinacji, właściciele biur turystycznych regularnie urządzają na każdym turnusie popołudniowe wyjazdy do Dębowca. Trzeba jeszcze wspomnieć o wyproszonych łaskach. Zenek spod Radomia pojednał się z Bogiem po 29 latach. Inny kuracjusz z Rzeszowa przez cały turnus gorliwie uczestniczył w modlitwie różańcowej i saletyńskich katechezach. Na koniec wyznał, że nie może wrócić do domu taki sam, jaki przyjechał i poszedł do spowiedzi po prawie czterdziestu latach. Chwała Panu i Niepokalanej Matce! Warto modlić się z kuracjuszami i rozbudzać w nich miłość do Boga i Najświętszej Matki! Warto oplatać Różańcem trudne drogi ludzkiego życia. Warto powtarzać wielokrotnie: „Kto Maryję kocha, nie zginie! Zostaje jeszcze przecież sporo wolnego czasu na nawiedzenie kościoła parafialnego z przepiękną scenerią zmartwychwstania w głównym ołtarzu, na codzienne spacery do ulubionej, białej figury Matki Bożej Przedziwnej, do kapliczki św. Józefa, czy o. Pio. Nie zamieniłabym pobytu w szpitalu uzdrowiskowym w „Excelsiorze” na żadne inne sanatorium!
Iwona Józefiak OCV