Od dziecka musiałem ciężko pracować na roli i również pomagać ojcu w pracach stolarskich. Oglądałem różne sceny życia zakropionego alkoholem. Jak ludzie nie mieli pieniędzy, to za usługi wypłacali alkoholem. W 1970 roku założyłem rodzinę. Praca, uzupełnianie wykształcenia, na nic nie było czasu. W dużej rodzinie były zachowywane tradycje imprez rodzinnych, to i okazji do wypicia nie brakowało. Dzieci stroniły od alkoholu, zięciowie nie byli chętni do picia, więc popijałem sam, jako wynagrodzenie po pracy – w niewielkich ilościach, ale często. Był w domu samochód. Prawie nikt nie mówił o tym, że jazda po pijanemu jest grzechem. Często nie mogłem patrzeć ludziom w oczy, okłamywałem, czułem niesmak do samego siebie, ale z tym dało się żyć. Wiara wpisana w moje życie mieściła się w normie, ale nigdy nie była na pierwszym miejscu. O pacierzu porannym i wieczornym rzadko się pamiętało, do kościoła systematycznie chodziłem, ale tylko by „odbębnić”. Do Sakramentów świętych rzadko przystępowałem i Komunię św. się przyjmowało tylko po spowiedzi, za wiedziałem bądź zakładałem, że zaraz człowiek coś tam będzie miał na sumieniu i nie można będzie przyjąć Jezusa do swego serca. Pismo święte, jakie otrzymaliśmy z żoną od miejscowego kapłana przy ślubie czytane było tylko urywek przy wigilii i tak życie płynęło… Z czasem, patrząc jak topnieją szeregi młodych ludzi lubiących używki, zacząłem próbować zmieniać swoje zachowanie. Dopomogła w tym choroba żony i Jej głęboka wiara. Zacząłem się modlić rano i wieczorem. Gdy pewnego razu spowiadałem się, że mówiłem pacierz na leżąc, kapłan powiedział mi pamiętne słowa, których nie zapomnę chyba do końca życia: „Gdyby do ciebie przyszedł najlepszy przyjaciel w gościnę, czy przyjmowałbyś go na leżąco?”. To było dla mnie wstrząsem.
Obserwując kolegów, mówiłem sobie i tłumaczyłem żonie: Zobacz, co inni robią?! Porównywałem się z tymi, którzy schodzili na samo dno. Ja oczywiście byłem lepszy i nieraz upominałem innych, że za dużo piją. Otrzymałem raz odpowiedź: „Uczył Marcin Marcina, a sam głupi jak świnia”. Jak się tak zastanowiłem, to ten człowiek, który mi to powiedział, miał całkowitą rację.
Nadarzyła się okazja wyjechać za granicę „na czarno”. Pracowałem na budowie ze świadkiem Jehowy. Broniłem swojej wiary, ale zrobiło mi się głupio z powodu tak mizernej wiedzy na temat Pisma świętego. Nieraz w południe proponował mi, żebyśmy razem odmówili modlitwę przed posiłkiem, ale wzbraniałem się, bo nigdy nie modliłem się przed jedzeniem; nie miałem takich wzorców w rodzinie. Po powrocie do kraju coś mnie poruszyło. Zacząłem czytać Pismo święte i modlić się przed posiłkiem. Gdy wnuczek kiedyś zobaczył, jak przeżegnałem się przed obiadem, zapytał: „Babciu, czy ty tak źle gotujesz?” Od lipca 2003 roku zacząłem niejako powracać do korzeni wiary. Choroba taty w podeszłym wieku i opieka nad nim to kolejne życiowe doświadczenia i okazje do zwracania się ku Bogu, to próby naprawy swojego życia i dawanie dobrego przykładu. Lepiej późno niż wcale! Dopiero niedawno wziąłem różaniec do ręki. Dzięki żonie zostałem członkiem Róży. Niedawno dowiedziałem się, że żona od 34 lat modliła się o moją trzeźwość. Mądrość żony sprawiła, że gdy kiedyś zostałem niesłusznie potraktowany, zrodziło się we mnie przebaczenie. Po kilku próbach udało mnie się wyjść z nałogu palenia. Pomyślałem sobie, że teraz kolej na zerwanie z alkoholem. Od znajomych dostawałem książki religijne, a przede wszystkim słuchałem audycji w Radio Maryja, które poruszały problemy uzależnień. Podwajałem próby ćwiczenia swojego charakteru. Czasem udało się wytrzymać trzy dni bez picia. Prosiłem o pomoc Maryję i w domu i w naszym kościele pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny. Obiecałem Maryi, że w piątki nie będę pił, choć potem zapominałem, że w tygodniu jest taki dzień jak piątek. Dużo się modliłem i coraz częściej chodziłem do kościoła. Żona chorowała i przebywała w szpitalu. Pozwiedzałem sobie, że jako wynagrodzenie, nie będę pił w soboty i w niedziele. Ale w sobotę przywiozłem żonę na przepustkę, przyjechał szwagier, jak tu nie ugościć. W duchu prosiłem Maryję, by mi wytłumaczyła, jak postąpić w takiej sytuacji. Sam sobie dałem odpowiedź, a obietnicę abstynencji przesunąłem na następne dni. Znów zawiodłem, ale Maryja mnie nie opuściła. 14 maja 2003 znów nie dotrzymałem obietnicy, chciało mi się po prostu pić; ktoś poczęstował mnie piwem. Nazajutrz wypiłem po raz ostatni. Od tego czasu nie biorę alkoholu. Dziękowałem Maryi, bo czułem, że zostałem wyzwolony z nałogu nadużywania alkoholu. Nigdy nie przestanę dziękować, przepraszać i prosić o dalszą opiekę. Nie potrzebują terapii odwykowej, ja wybrałem inną terapię: wyleczyła mnie wiara oraz pomoc Jezusa i Maryi. Jak tylko mam wolny czas, słucham wybranych audycji i modlitw w Radio Maryja. Dzięki temu radiu, kształtuję swój charakter. Kilka razy nawiedziłem Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. Nieraz mi żal tych straconych lat, nieraz uronię łezkę – to jest mi potrzebne. Modlę się, bym z dobrej drogi nie zboczył. 7 sierpnia 2004 byłem na pielgrzymce w Dębowcu, po raz pierwszy. Patrząc na Maryję, siedzącą na kamieniu, klęczałem i odtwarzałem swoje życie. Czuję, że jeszcze będę musiał tam kiedyś powrócić. Były wtedy rekolekcje trzeźwościowe w Dębowcu. Tak mi żal tych ludzi, tych rodzin, które przeżywają tragedię. Pomyślałem, w czym mógłbym pomóc. Może dać świadectwo o moim wyleczeniu?…Co mogę zrobić, aby więcej się modlić i bardziej wynagradzać? Tyle razy zawiodłem Maryję; nie umiem w pełni docenić daru, jaki otrzymałem. Kiedyś zaproponowano mi, żebym został rycerzem Niepokalanej, a ja odpowiedziałem, że nie jestem nawet rekrutem, a co tu mówić o rycerzu. Przewodniczka w Dębowcu powiedziała mi o Rodzinie Saletyńskiej. Nie jestem jeszcze jednak gotowy, aby zostać apostołem Saletyńskiej Matki. Jak owoc powoli dojrzewa, tak i ja z Bożą pomocą dorosnę tego, że jak powiem „tak”, ani Boga ani ludzie nie zawiodę.
Czesław z Podkarpacia